Drodzy mali Przyjaciele

Z myślą o Was poprosiliśmy Panią Joannę i Pana Michała, by stworzyli książkę, która na przykładzie naszego miasta pokaże Wam, jak ważne jest dbanie o środowisko. Mam nadzieję, że odnajdziecie w niej znane i lubiane miejsca Kościana. Każdego dnia odkrywajcie otaczający Was świat, obserwujcie naturę, zgłębiajcie tajemnice wszechświata, bądźcie przykładem dla innych (również starszych) w poszanowaniu przyrody. Uczmy się szanować świat zwierząt i roślin, oszczędzać wodę i energię, segregować śmieci, dbać o płuca naszego miasta, by było ono pięknym i czystym domem także dla przyszłych pokoleń. Życzę Wam i sobie, by te zachowania stały się naszym nawykiem.

Michał Jurga
Burmistrz Miasta Kościana

Kościan

Skąd się wzięła nazwa "Kościan"?
Spytam tego jegomościa:
"Proszę pana! Proszę pana!
Czy pan źródło zna Kościana?".
Ten jegomość był z Zamościa.
Mruknął tylko: "Kościan? Kościan?
Nazwa chyba jest od kości.
Ale spytaj się jejmości".
Jejmość zerka znad rumieńca,
mówiąc: "Kościan? Od kościeńca,
czyli trawy, co przy Obrze
rosła i wciąż ma się dobrze!".

Komu wierzyć? Jej czy jemu?
Ech, wymyślę coś samemu.

Nazwa wzięła się od Kostka,
takiego jak Wy wyrostka.
Kiedy przybył tu ten Kostek,
to zbudował pierwszy mostek
i za gościem prosił gościa.
Zasiedlili wkrótce Kościan,
tak go zowiąc na część Kostka
(takiego jak Wy wyrostka).

Mostki

Tam, gdzie woda sięga wyżej niż po kostki,
wybudować trzeba kładki albo mostki,
by na drugi brzeg przejść mogli suchą nogą
pani z pieskiem i policjant z miną srogą,
burmistrz, piekarz, nauczyciel, sekretarka,
szewc, krawcowa, lekarz, stolarz, pielęgniarka,
do przedszkola, żłobka, szkoły albo pracy
(bo przez mostki chodzą wszyscy kościaniacy).

Jeśliby nie było mostków tu, w Kościanie,
mokrzy byliby panowie oraz panie;
dzieci też by były mokre niesłychanie,
przez co zewsząd dobiegałoby kichanie.
Aaaaapsik!

Obra

No dobrze,
są mostki na Obrze.
Ale co to jest Obra?
Opowiem wam, dobra?

Obra to taka rzeka,
podobna do człowieka
obrażalskiego. Tak się bowiem zdarza,
że Obra się obraża
na dorosłych, a nawet na dzieci,
gdy wrzucają do niej śmieci
i traktują ją jak kosz.
"Toż
to oburzające!" – syczy Obra
jak kobra.
Potem się robi mętna
i coraz bardziej smętna.
I jak tu nią płynąć kajakiem,
gdy ona nastroje ma takie?

Nie róbcie tego Obrze,
dobrze?

Kaczki

Weźmy torby lub chlebaczki,
no i chodźmy karmić kaczki!

Jakie są przysmaczki kaczek?
Na co kaczki mają smaczek?

Może dajmy im buraczki,
skoro głodne są, biedaczki?

Może też po maczku paczce,
jak pan Brzechwa swej dziwaczce?

Może i tasiemkę starą,
mówiąc im, że to makaron?

Dosyć żartów, nieboraczki!
Wiecie, czym się karmi kaczki?

Lepiej ich nie karmić chlebkiem,
bo się zbija w grudy lepkie,
a gdy zjedzą je kaczuchy,
to je potem bolą brzuchy.

Kto przejmuje się kaczkami,
ten je karmi zbóż ziarnami.
Więc otwórzmy swe chlebaczki
i nakarmmy ziarnem kaczki!

Góra Ferfeta

Nie masz sanek? Pożycz sanki
od koleżki, koleżanki
i na Górę pędź Ferfeta,
by z niej zjeżdżać jak rakieta!

Nim na Górę będziesz biegł,
sprawdź, czy na niej leży śnieg.
Bo bez śniegu i atleta
nie zjedzie z Góry Ferfeta…

Ratusz

Kto mieszka dziś w Ratuszu?
Hrabina w kapeluszu?
Indianin w pióropuszu?
Czy kangurzyca z buszu?

Ech, prosta to zagadka
dla trzy- lub czterolatka.
Odpowiedź – z masłem bułka –
po prostu brzmi: jaskółka!

A ściślej, to jaskółki
swe gniazdka, jakby półki,
pod dachem ciut pochyłym
któregoś dnia uwiły.

Jaskółki

Powiem wam w wielkiej tajemnicy,
co usłyszałem w piaskownicy,
drodzy chłopcy i dziewczynki
– że jaskółki to przecinki,
które raz, w chwili zamętu,
zwiały z ważnych dokumentów
pewnej pani sekretarce,
gdy drukowała na drukarce.

Kiedy swój wydruk przeczytała,
jak kreda się zrobiła biała:
uciekły sprzed „że” i sprzed „które”,
musiała więc wpisać je piórem…

A wtedy te drukowane
śmigały już nad Kościanem!

„Szansa jest bardzo duża,
że zaraz będzie burza,
bo nisko latają przecinki”
– tak mówił do pewnej dziewczynki
pewien chłopczyk tu, w piaskownicy.
A ja to Wam powtarzam. W tajemnicy!

Wiatrak

Żył pewien rycerz przed wiekami,
co lubił walczyć z wiatrakami.
Nazywał się ów pan Don Kichot
i wpadał czasem w dziki chichot,
a kiedy indziej w dziką złość:
„Z wiatrakiem walki – nigdy dość!”.

Któregoś dość zimnego rana
przyjechał nawet do Kościana,
bo mu powiedział pewien woźny,
że jest tam wiatrak bardzo groźny.
Don Kichot wskoczył więc na koń
i wnet przygalopował doń.

Na placu z miną srogą stoi,
z kopią i tarczą, w pięknej zbroi…
Już ma przystąpić do ataku,
gdy ktoś otwiera drzwi w wiatraku.
I pyta: „Jesteś Don Kichotem?
Świetnie! Dla ciebie mam robotę!
Kopią, co w słońcu pięknie błyska,
wyzbierasz wszystkie papierzyska
i różne inne brzydkie śmieci…

A może ci pomogą dzieci?”.

Kanał

Jest Kanał Sueski, Ostródzki, Giżycki,
Bydgoski, Mazurski, Żerański, Gliwicki,
Koryncki, Królewski, Bródnowski, Elbląski,
Jegliński, Jamneński, Panamski, Kiloński.

Są takie i siakie, i jeszcze owakie,
nie każdym się jednak da płynąć kajakiem.
A za to w Kościanie, panowie i panie,
kajakiem zasuwa się wprost niesłychanie.
Kto chce, płynie wolno. Kto inny mknie szybko,
ścigając się z pewną znajomą mi rybką…

Ryba

Tu mieszkała pewna ryba,
a właściwie chyba ryba.
Do niedawna było tak
(mówił mi znajomy ptak),
że tak mętna była rzeka,
że czy z bliska, czy z daleka
się rozpoznać wręcz nie dało,
co naprawdę w niej pływało.
Chyba ryba? Chyba śmieć?
Kiedy pewność będę mieć?

W końcu wodę oczyszczono
i ptak minę miał zdziwioną:
choć wysoko był, że ho,
widział nawet rzeki dno!
Woda stała się jak szyba,
a pod wodą… żadne chyba!
To na pewno ryba! Ryba!

Ważka

To sprawa wielce ważka
– tak mi mówiła ważka –
by idąc na zakupy
po warzywa do zupy,
brać z sobą kolorowe
torby wielorazowe,
płócienne, nie foliowe.

„Nie lubią żadne warzywa,
gdy się je folią zakrywa” –
tak mi mówiła ważka. –
„Cóż, folia to porażka!”.

Park miejski

„To zagadka wprost wszech czasów:
czym się różni park od lasu?
A co różni las od parku?
Czas start! Sprawdzam na zegarku!”.

„Och, nie dla nas ta zagadka,
bo – choć sprawa to dość rzadka –
nasz Park Miejski jest też lasem.
Przyjedź tu na spacer czasem”.

Duch

Jest w Kościanie pewien duch,
co po nocach wyje: „Uuuuch!”.
Duch ten mieszka sobie w parku.
Zwykle głowę ma na karku,
lecz pomysły ciągle nowe
i na przykład wkłada głowę
pod jedną ze swych pach –
wywołując blady strach.

Potem chowa się za sosną
i choć minę ma radosną,
wyje tak, że więdną kwiatki:
„Segregujcież tu odpadki!!!”.

Sosna

Sosna wejmutka
tonie w smutkach.
A skąd jej smutki?
Bo nikt nie zna wejmutki.
Wszyscy mówią: „O, sosna!”.
Rymuje się ze słowem „radosna”,
jej nastrojowi całkiem wbrew,
co budzi wejmutki gniew.

Takie są oto skutki
nierozpoznawania wejmutki.
34

Bluszcz

Bluszcz, gdyby mógł,
toby pooplatał
pół świata
albo i nawet cały świat
(i to zaledwie w kilka lat).

Zapuszcza bluszcz korzenie
i rozrasta się nieskończenie,
mówiąc: „Bylem miał wodę i trochę słońca,
a będę rósł bez końca!”.

Bluszcz chętnie w kosmos by wdarł się
i rozrósł się na Marsie.
Mówiliby wtedy Marsjanie:
„O, bluszcz! Zupełnie jak w parku w Kościanie!”.

Wieża ciśnień

Powiem wam szczerze,
różne są wieże:
krzywe (jak w Pizie) lub ratuszowe,
albo mariackie, albo szachowe.
Oraz – co widać, gdy świt rozbłyśnie –
są wieże ciśnień.

Nikt nie używa ich do robienia
wody ciśnienia.
Tak było ongiś.
Teraz od tego są wodociągi.

Hm, mówiąc między nami:
co zrobić z takimi wieżami?

Można je zburzyć
albo ich użyć
do czegoś innego,
całkiem kosmicznego!
I zbudować na dachu wieży
jak należy
całkiem nowe
odlotowe, bo obrotowe,
obserwatorium astronomiczne
(bardzo śliczne).

A potem tam wleźć
i cześć!

Tylko siedzieć i patrzeć na kolory nieba,
wieczorem na gwiazdy, błyszczące jak trzeba,
a za dnia na mostki, kaczki, Górę Ferfeta, Obrę,
Ratusz, a w nim jaskółki zadomowione na dobre,
wiatrak, ważki, kanały, a w tych kanałach ryby,
Park Miejski, sosny, bluszcz i duchy (tak na niby).

Słowem – na miasto Kościan,
opisane tu przez jednego gościa
z Krakowa. I narysowane
przez jego siostrę Joannę.